Bogumiła Mazur

Przez całą podstawówkę byłam tzw. grzeczną dziewczynką, pilną uczennicą, bardzo zamkniętą i skrzętnie skrywającą tragedię rodzinnego domu. Pamiętam wieczne kłótnie rodziców, litanie wyzwisk, czas strachu przed powrotem ze szkoły do kiepsko urządzonego mieszkania, do którego wstydziłam się zapraszać moje koleżanki. Miałam wiele kompleksów, starałam się zasługiwać na miłość rodziców, którym ciągle nie odpowiadało to jaka byłam, każdemu z innego powodu.
Podstawówka była okresem dobrego harcerstwa, zbiórek, rajdów, pięknych haseł, które łapczywie chłonęłam. Stanowiło to dobrą ucieczkę od piekła domu.
Pamiętam maj 1983 roku, wakacje podczas których miałam pojechać na kolejny obóz. Arek, kolega z równoległej klasy zaciągnął mnie na spotkanie z sympatyczną Ewą, animatorką zawiązującej się w parafii wspólnoty oazowej. I w ten sposób, zamiast na obóz harcerski, wyjechałam wraz ze znajomymi na rekolekcje oazowe. To było coś zupełnie innego, niesamowitego w porównaniu z dotychczasowymi wyjazdami. Pamiętam pierwsze cztery dni, które przygotowywały uczestników do bardzo ważnej decyzji w ich życiu.
I przyszedł ten wieczór, podczas którego każdy, kto chciał, mógł w osobistej, głośnej modlitwie przyjąć Chrystusa jako jedynego Pana i Zbawiciela. Pamiętam czytany tego wieczora fragment z Apokalipsy św. Jana: „Oto stoję u drzwi i kołaczę: Jeśli kto posłyszy mój głos i drzwi otworzy, wejdę do niego i będę z nim wieczerzał, a on ze mną.” Ap.3.20. W ręku trzymałam małą świecę, którą po wypowiedzeniu słów powierzenia życia Chrystusowi mogłam zapalić od dużej świecy Oazy, zapalanej zawsze podczas ważnych spotkań. Zrobiłam to, radość i ulga, jakich doświadczyłam tego wieczoru nie dały się z niczym porównać. Oto już nie jestem sama. Moje życie mogę dzielić z moim Panem, Mistrzem i przyjacielem Jezusem. Tego dnia rozpoczęła się w moim życiu długa podróż z Bogiem, który przemawiał do mnie z kart Pisma Świętego, mówił mi, że wyrył moje imię na obu swych dłoniach, i chociażby ojciec i matka opuścili mnie, to On mnie nigdy nie opuści. Nie porzuci mnie nawet, gdy bardzo zgrzeszę.
Pamiętam, na studiach była taka sytuacja, gdy w sposób dla mnie samej zadziwiający, bardzo pobłądziłam – był to grzech przeciw czystości. Przez kilka lat nie umiałam sobie go wybaczyć. Wtedy Bóg dał mi poznać mądrego jezuitę, przez którego, cierpliwie, powoli wyciągnął mnie z sideł, w które wpakowałam się jedną głupią decyzją. Na nowo odzyskałam poczucie godności i wartości.
Przyszedł też moment, w którym mocno uświadomił mi, że jest moim Tatą, że na Jego kolanach mogę czuć się bezpiecznie. Dał łaskę wybaczenia moim rodzicom, którzy sami źle kochani, nie umieli obdarzyć mnie miłością, jakiej potrzebowałam. Łaska wybaczenia tacie przyszła w odpowiednim momencie, bo dzięki temu mogłam spokojnie, z miłością być przy nim, gdy cierpiał z powodu nieuleczalnej choroby i umierał. Bez Bożej interwencji byłoby to niemożliwe.
Od ciepłego lipcowego wieczoru minęło 26 lat. Mam własną wspaniałą rodzinę, Jestem mamą trójki dzieci, które mają bardzo dobrego tatę – mojego męża. Choć nie zawsze jest łatwo. Od ludzi słyszę, że je dobrze wychowujemy, że są dopieszczone. A ja wtedy często na nowo sobie uświadamiam, komu to wszystko zawdzięczam.

` Bogumiła Mazur

KTÓRĄ CHCĘ OPOWIEDZIEĆ KAŻDEMU KOGO SPOTKAM