Od zawsze byłam i jestem nadal osobą towarzyską. Jako nastolatka nie stroniłam od wchodzenia w różne, często niebezpieczne relacje i sytuacje. Dość szybko zostałam matką i żoną. Po omacku szukałam spełnienia. Myślałam, że szczęście to wykradane życiu chwile, czasem tak nieuchwytne i niedające się zatrzymać na dłużej.
Bardzo chciałam być kochaną i kochać, nie kraść szczęścia, by potem płakać z żalu w poduszkę. Pragnęłam mieć je w sercu, by nie czuć się zależną od kaprysu czy opinii innych ludzi i zdarzeń. Męczyła mnie gra pozorów i codzienne nakładanie masek. Moje małżeństwo nie zadowalało mnie – oboje byliśmy egoistami walczącymi o pozycję i racje. Wydawało się, ze jestem dobrą matką, ale dzieci przeszkadzały mi w „moim” życiu. To powodowało, złość, bunt i poczucie winy.
Pozornie też radziłam sobie w handlu, mojej pracy. Sądziłam, że im więcej zataję, skłamię fiskusowi i w dokumentach dla ZUS-u – tym więcej zostanie dla mnie. Przecież „wszyscy tak robili” – ale czy to znaczyło, że ja też muszę? Stąd kolejna frustracja, bałam się, że kontrola wykaże moje oszustwo.
Nosiłam w sercu poczucie winy, strach, niezadowolenie, przerażającą pustkę, z drugiej zaś strony stałam w kościele blisko ołtarza z nabożną miną i postawą. Coraz częściej jednak dochodziłam do wniosku, że takie życie jest pozbawione sensu. Pewnego wieczoru, patrząc w gwiazdy, zaczęłam wołać do Boga: „Boże, jeśli jesteś, daj mi się poznać!”
Bóg odpowiedział na moje wołanie, usłyszałam coś, co zmieniło moje myślenie o Nim samym i o moim dotychczasowym życiu. Krótko po tym wydarzeniu uczestniczyłam w spotkaniu, na którym usłyszałam podane w prostych słowach biblijne prawdy. Dotarło do mnie wyraźnie, że Jezus po to właśnie się urodził i umarł na krzyżu, aby wyzwolić mnie z poczucia winy, wstydu, smutku, beznadziei, lęku, frustracji… A teraz czeka na moją decyzję, czy chcę go nazwać Panem i Zbawicielem.
Zrozumiałam, że muszę sama podjąć decyzję, czy Jezus Chrystus ma kierować moim życiem. I podjęłam ją. Było to przełomowe i jak dotąd najważniejsze wydarzenie mojego życia.
To, co odczułam natychmiast, to pokój wypełniający moje serce. Pojawił się też wewnętrzny głód Słowa Bożego. Lektura Pisma Świętego stała się moją pasją. Różne wydarzenia sprawiały, że czułam obecność Boga. Krok po kroku uczyłam się ufania Mu, pewności, że stale jest w moim życiu, że nic nie wymknie się spod Jego kontroli, że nie ma już przypadków.
Rozpoczęłam życie w prawdzie – to uratowało moje małżeństwo. Przedtem sądziłam, że mój mąż musi się zmienić, żebym ja była szczęśliwa, a okazało się, że Bóg pracuje nad moim sercem i zmienia mnie!
Zaczęłam rozumnie poświęcać czas dzieciom i z nimi rozmawiać. Do tej pory stanowimy zgrany zespół. Bóg pokazał mi, że można żyć w prawdzie i uczciwie prowadzić interesy. Przestałam oszukiwać w sprawie podatków, nie biorę towaru bez faktury.
Wiem, że moje bezpieczeństwo nie zależy od finansów, wielkości mojej firmy czy jej obrotów. Moje bezpieczeństwo jest w Bogu. Nie bój się zaprosić Boga do swego życia. On zmieni twoje życie tak, jak zmienił moje, tylko… musisz chcieć.
Maria Nadolna
nadolny@wp.pl