14 lipca 2004 roku miał odbyć się ślub mojego syna. Dwa dni przed tym wydarzeniem listonosz przyniósł nam list polecony z urzędu skarbowego. Wynikało z niego, że wspólnik mojego męża, któremu całkowicie ufaliśmy, oszukiwał urząd. Mój mąż został wezwany do zapłacenia 86 tysięcy długu. Sądziliśmy, że to nieporozumienie i że sprawę łatwo da się wyjaśnić. Niestety, okazało się, że to prawda. Co gorsza, wspólnik wcale nie miał zamiaru płacić! I co mieliśmy robić? Skąd wziąć taką sumę? Sprzedać dom? Stracić wszystko za cudze długi? Płakałam, nie mogłam spać, modliłam się o odwrócenie nieszczęścia. Nie mogłam zrozumieć, jak Bóg mógł dopuścić do takiej niesprawiedliwości. Wtedy mój najmłodszy syn dał mi kartkę z cytatem z listu do Hebrajczyków 13, 6: „Śmiało więc mówić możemy, Pan jest wspomożycielem moim, nie ulęknę się. Bo cóż może mi uczynić człowiek?” Poczułam spokój. Uświadomiłam sobie dwie sprawy: to, że wychowaliśmy dzieci na osoby ufające Bogu, i że powinnam mój problem powierzyć Bogu. Modlić się o takie rozwiązanie, jakie On uważa dla nas za najlepsze, nawet jeśli mielibyśmy stracić te pieniądze.
Z tego, co dotąd napisałam, wynika, że jestem osobą wierzącą. Urodziłam się w religijnej rodzinie. Od dziecka chodziłam do kościoła, odmawiałam modlitwy, lubiłam śpiewać pieśni kościelne i psalmy. Miałam własne wyobrażenie Boga: Starca z brodą siedzącego w Niebie na tronie i surowo liczącego moje grzechy, a poza tym nie wtrącającego się w moje życie. Starałam się unikać grzechów, co oczywiście mi nie wychodziło. Pokutowałam więc i pościłam, ale i tak ciągle miałam poczucie winy. No i bałam się śmierci oraz potępienia.
Gdy miałam 15 lat wyjechałam w wakacje na obóz chrześcijański. Przeczytałam tam małą książeczkę: „Cztery Prawa Duchowego Życia”. I wtedy dotarło do mnie, że dzięki krwi Chrystusa jestem zbawiona. Nie „będę”, ale „jestem”! Bo Bóg tak mnie kocha, że własnego syna złożył w ofierze za moje grzechy. Na nic nie zdały się wszystkie moje umartwiania, pokuty, pielgrzymki, czy inne starania. Ta jedna ofiara zmazała wszystkie moje winy. Dzięki niej jestem pojednana z Bogiem. Tylko Jezus jest jedyną drogą do zbawienia. W ewangelii wg św. Jana Jezus mówi: „Ja jestem drogą i prawdą i życiem. Nikt nie przychodzi do Ojca inaczej, jak tylko przeze mnie”. Kto zechce w to uwierzyć, jest zbawiony. Uwierzyłam i w modlitwie oddałam swoje życie Jezusowi. I zrozumiałam, że Bóg jest inny niż moje wyobrażenie o Nim. Aby Go lepiej poznać, zaczęłam czytać Pismo Święte. I zobaczyłam, że najważniejsze jest nie to, jak wierzę, ale w kogo wierzę. Bóg jest jedyną Osobą, która się nigdy nie zmienia, nigdy nie kłamie. Jeśli coś obiecał, to raz na zawsze. Mogę Mu więc bezwzględnie zawierzyć. Na człowieku, nawet najbardziej godnym zaufania, można się zawieść. Najlepiej świadczy o tym ta historia opisana na początku. Bóg sprawił, że wspólnik spłacił swój dług.
Na Bogu nigdy nie można się zawieść! Nie znaczy to wcale, że moje życie jest usłane różami. Od dnia, kiedy poprosiłam Jezusa o kierowanie moim życiem, widzę, że wszystko, co mnie spotyka, a jest zgodne z Jego wolą, jest dla mnie dobre.
Anna Niemyska
niemyska@gmail.com