Gdy byłam dziewczynką postrzegałam Boga jako kogoś Wszechwiedzącego, przed którym nic się nie ukryje, Sędziego Sprawiedliwego, który mnie rozlicza z grzechów i dobrych uczynków. Nie pamiętam, bym słyszała o tym, że Bóg jest miłością, że można nawiązać
z Nim osobistą relację, że można z Nim rozmawiać. Moja mama była osobą wierzącą, lecz tata, który był dla mnie prawdziwym autorytetem, unikał jak mógł chodzenia do kościoła. Odkąd pamiętam mama chorowała i gdy miałam 17 lat, zmarła.
Wkrótce potem uznałam, że Bóg i religia nie są mi potrzebne. I choć nie negowałam istnienia Boga, to nie zaprosiłam Go do mego życia. Prowadziłam zwyczajne życie, ale nie dostrzegałam w nim głębszego sensu. Zdarzały się chwile radości i szczęścia, ale był też lęk, poczucie winy, smutek i osamotnienie, tym bardziej, że w moim małżeństwie nie działo się dobrze. Ucieczką od problemów stało się dla mnie czytanie książek – dzięki nim przenosiłam się do „lepszego” świata. Jednak to nie rozwiązywało problemów, a moja sytuacja rodzinna stawała się coraz trudniejsza i co gorsza, nie widziałam z niej wyjścia.
I wtedy otrzymałam od Boga dar – dar ciężkiej choroby. Oczywiście mówię to
z dzisiejszej perspektywy, wtedy byłam przerażona – podejrzenie raka, szpital, operacja.
Wtedy też uświadomiłam sobie jak puste jest moje życie i ogarnął mnie lęk, gdy pomyślałam o tym, z czym stanę przed tronem Boga. Postanowiłam, że moje życie musi się zmienić, ale nie miałam dość sił na to. Gdy po kilku latach okazało się, że jest konieczna następna operacja, zrozumiałam, że powinnam dokonać wyboru. I gdy już powiedziałam Bogu, choć nie w pełni świadomie – Tak, Panie, chcę byś był w moim życiu – On zaczął działać. Nie zostawił mnie samej, dał mi ludzi, którzy pokazali mi Jego miłość, nauczyli, jak wielką moc ma Słowo Boże i modlitwa, pomagali i pomagają nadal wzrastać w wierze. Bóg powoli zaczął zmieniać moje myślenie, przemieniał mnie i moje życie. W marcu 2004 roku, podjęłam decyzję, że chcę powierzyć swoje życie Jezusowi.
To On jest źródłem mej radości, pokoju, siły i odwagi. To dzięki Niemu nie muszę się bać, nie muszę czuć się samotna i wiem, że jestem kochana miłością bezwarunkową. I choć
w moim życiu nie brakuje trosk i problemów, a mojego małżeństwa nie udało się uratować, to dzięki Jezusowi nie zamartwiam się tak jak dawniej, bo wiem, że On się o mnie troszczy.
Św. Augustyn powiedział: „Niespokojne jest serce człowieka, póki w Tobie Panie nie spocznie.” Tak właśnie było ze mną. Od chwili, gdy powiedziałam Jezusowi – tak, moje życie nabrało sensu i blasku. Dziękuję Bogu za łaskę wiary, za Jego cierpliwość, za Jego działanie.
Ewa Dembińska